– Dzisiaj dziękujemy Panu Bogu za męczeńską krew Jana Pawła II, za cudowną opiekę Matki Bożej Fatimskiej, która ocaliła życie swego wiernego Sługi, za jego heroiczne świadectwo aż do końca swych dni o Chrystusie, Odkupicielu człowieka, który ostatecznie jest Panem ludzkich dziejów i historii – mówił abp Marek Jędraszewski podczas dziękczynnej Mszy św. za ocalenie św. Jana Pawła II.

Metropolita krakowski przewodniczył Mszy św. w Sanktuarium św. Jana Pawła II. Dokładnie 40 lat temu o godz. 17.19 podczas audiencji generalnej na placu św. Piotra uzbrojony napastnik – Mehmet Ali Agca, oddał strzały w stronę Ojca Świętego Jana Pawła II.

Poniżej publikujemy pełny tekst homilii abp. Marka Jędraszewskiego:

Znalazłszy się w Koryncie, św. Paweł Apostoł napotkał na zdecydowany opór ze strony tych, którzy – jakby się wydawało – pierwsi, i to z radością, powinni przyjąć Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie, Mesjaszu, Bożym Synu. Tymczasem oni „sprzeciwiali się i bluźnili”. Wtedy Paweł zdecydował, że głównym adresatem jego apostolskiej działalności będą odtąd poganie. Tycjusz Justus, „czciciel Boga”, a wraz z nim inni, uwierzyli i „przyjęli wiarę i chrzest”. Postawa Pawła spotkała się ze wsparciem ze strony samego Chrystusa. Jak bowiem dalej czytamy w Dziejach Apostolskich, „w nocy Pan przemówił do Pawła w widzeniu: «Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby cię skrzywdzić, dlatego że wiele ludu mam w tym mieście»” (Dz 18, 9-10). Podobną pomoc okazał Chrystus Pawłowi, gdy przewożono go jako więźnia do Rzymu, gdzie miał stanąć przed sądem cezara. W obliczu bliskiej już katastrofy na morzu w okolicach Krety, ukazał mu się anioł Boga, który mu „powiedział: «Nie bój się, Pawle, musisz stanąć przed Cezarem i Bóg podarował ci wszystkich, którzy płyną razem z tobą»” (Dz 27, 24).

            Jeśli Chrystus wzywał św. Pawła, aby przestał się lękać i nie bał się, to 22 października 1978 roku nowy papież, który przyjął imię Jana Pawła II, uroczyście inaugurując swój pontyfikat wołał do całego świata: „Bracia i Siostry, nie bójcie się przygarnąć Chrystusa i przyjąć Jego władzę, pomóżcie Papieżowi i wszystkim tym, którzy pragną służyć Chrystusowi, służyć człowiekowi i całej ludzkości. Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!”.

            Prawie dwa lata później, 2 czerwca 1980 roku, Jan Paweł II stanął na jednym z najważniejszych areopagów współczesnego świata, aby upomnieć się o samego człowieka i o prawo, jakie do poznania Chrystusa ma każdy człowiek. Tego dnia w paryskiej siedzibie UNESCO wystąpił z bardzo obszernym, prawdziwie programowym przemówieniem, noszącym tytuł: W imię przyszłości kultury. Mówił wtedy: „Ażeby tworzyć kulturę, trzeba do końca i integralnie widzieć człowieka jako szczególną, samoistną wartość, jako podmiot związany z osobową transcendencją. Trzeba tego człowieka afirmować dla niego samego, nie dla jakichkolwiek innych racji czy względów – jedynie dla niego samego! Trzeba tego człowieka po prostu miłować dlatego, że jest człowiekiem – trzeba wymagać dla niego miłości ze względu na szczególną godność, jaką posiada. Otóż ten zespół treści należy do samej istoty ewangelicznego orędzia Chrystusa i posłannictwa Kościoła, bez względu na wszystko, co w tej sprawie wypowiedziały krytyczne umysły oraz czego dokonały różne prądy niechętne religii w ogóle, a chrześcijaństwu w szczególności”.

            Uczestnikiem tego wydarzenia i świadkiem przemówienia Jana Pawła II był kardynał Paul Joseph Jean Poupard, w latach 1972-1980 rektor Instytutu Katolickiego w Paryżu, a następnie, od 1980 roku, p.o. przewodniczącego Sekretariatu ds. Niewierzących i od kwietnia 1988 roku przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury. W książce, którą opublikował w 2001 roku pod tytułem Ten Papież jest darem od Boga, mówił do Marie-Joëlle Guillaume: „Kultura jest tą mocną dźwignią, która doprowadziła do rozpadu ateistycznego imperium. W niej znajdzie pani bezpośrednią inspirację przemówienia Jana Pawła II w UNESCO, na placu Fontenoy w Paryżu, 2 czerwca 1980 roku. Byłem tam obecny. Widzę, jak gdyby to było wczoraj, tę wielką wybetonowaną i zimną salę – takie zwykle posiadają organizacje międzynarodowe. Gdy Ojciec Święty wygłaszał swoje przemówienie, był traktowany z grzeczną obojętnością przez rzeszę dystyngowanych agnostyków, którzy słuchali go w lodowatej ciszy. Ponieważ miałem w ręku przepisany na maszynie tekst przemówienia, który liczył dwadzieścia trzy strony, powiedziałem do siebie: «Mój Boże!». I oto w pewnym momencie nastąpił zgrzyt. Ojciec Święty nagle zamilkł. Popatrzył swoim rozmówcom prosto w oczy i powiedział (przytaczam z pamięci): «Ja, biskup Rzymu i syn narodu zagrożonego przez swoich potężnych sąsiadów zniknięciem z mapy…». Zapadła grobowa cisza. Wszyscy utkwili wzrok w ambasadorze cara Rosji – mam na myśli przedstawiciela Związku Radzieckiego. «Ale podczas gdy sąsiedzi są w stanie – jak sami sądzą – sprawić, że w oczach ludzi zniknie on z mapy świata, to jednak kultura, jak podziemna siła, nadal go nawadnia w swoich głębinach, aż rozbłyśnie w pełnym świetle i wtedy da mu ponownie siłę istnienia». W jednej chwili ze wszystkich stron wybuchły ożywione oklaski. Pierre Emmanuel, poeta, mój sąsiad, nachylił się do mnie: «To – powiedział – to jest mocne!». A po spotkaniu, przy wyjściu, dorzucił: «On podpisał swój wyrok śmierci». Nigdy nie zapomniałem tych słów. 13 maja 1981 roku, niecały rok później, na Placu św. Piotra dokonany został zbrodniczy zamach. Istotnie, dla «nich» to odniesienie do kultury było nie do zniesienia, ponieważ uderzało w ich słabą stronę. To był rewanż ze strony tego, co ludzkie”.

            Chęć tego złowrogiego rewanżu zapewne jeszcze bardziej się pogłębiła, kiedy niecałe trzy miesiące później w Polsce narodziła się „Solidarność”. Dla nikogo na świecie nie ulegało żadnej wątpliwości, że nie byłoby „Solidarności” bez Jana Pawła II i jego I Pielgrzymki do Ojczyzny w 1979 roku, tym bardziej że na bramie Stoczni Gdańskiej obok obrazów Matki Bożej Częstochowskiej umieszczono także portret Papieża. W tym momencie wszyscy co bardziej przenikliwi obserwatorzy sceny politycznej w wymiarze światowym mieli prawo powtórzyć za Pierre Emmanuelem: „On podpisał swój wyrok śmierci”.

            Bezpośrednim i najbliższym świadkiem wydarzeń z 13 maja 1981 roku był osobisty sekretarz Ojca Świętego Jana Pawła II, kardynał Stanisław Dziwisz. W książce zatytułowanej Świadectwo tak oto wspomina popołudniową audiencję tego dnia: „Jeep kończył właśnie drugie okrążenie Placu Świętego Piotra, zbliżając się do prawej kolumnady, którą zwieńcza Spiżowa Brama. Ojciec Święty wychylił się z samochodu w kierunku dziewczynki o blond włosach, którą starano mu się podać. Nazywała się Sara, miała zaledwie dwa lata, ściskała w dłoni kolorowy balonik. Papież wziął ją na ręce i podniósł do góry, jakby pragnął pokazać ją wszystkim, potem ucałował i uśmiechając się oddał rodzicom. Była godzina 17.19. (…) Nawet nie usłyszałem za bardzo pierwszego strzału. Spostrzegłem jedynie setki gołębi, które niespodziewanie, wylęknione, poderwały się do lotu. Zaraz po tym padł drugi strzał. W momencie, gdy go usłyszałem, Ojciec Święty bezwładnie zaczął osuwać się na bok, prosto w moje ramiona. (…) Usiłowałem wesprzeć Papieża, choć on sprawiał takie wrażenie, jakby się poddał. Łagodnie. Naznaczony bólem, ale pogodny. Zapytałem: «Gdzie?». Odpowiedział: «W brzuch». «Boli?». On na to: «Boli». Pierwsza kula, przeszywając okrężnicę i raniąc w kilku miejscach jelito cienkie, rozszarpała brzuch, po czym – przebiwszy ciało na wylot – spadła do wnętrza jeepa. Druga zaś po tym, jak otarła się o prawy łokieć i złamała palec wskazujący lewej ręki, zraniła dwie amerykańskie turystki”.

            „Po tym wzlocie gołębi, w zupełnej ciszy dało się słyszeć ogromne westchnienie, jakby jęk tłumu – opisywała André Frossardowi w książce «Nie lękajcie się!». Rozmowy z Janem Pawłem II ówczesną sytuację na Placu pewna Polka, świadek tamtych dramatycznych chwil. – Potem przyszło zamieszanie, policjanci watykańscy biegali,  ludzie gromadzili się w tamtej części Placu. Starałam się zobaczyć, co się dzieje i dostrzegłam, jak biały jeep zawracał. Od tej pory nie cierpię tego auta. Wracało bardzo szybko i zobaczyłam Papieża podtrzymywanego przez księdza Stanisława, takiego, jakiego Pan mógł widzieć na fotografiach. Jego twarz była zupełnie biała i pomyślałam, że nie żyje. Miał tę bezwładną postawę, znaną ze wszystkich obrazów Zdjęcia z krzyża: ciało powierzone trzymającym je ramionom. Twarz miał spokojną, z czymś podobnym do uśmiechu, ale widziałam nieraz taki uśmiech u zmarłych”.

            „Ktoś krzyknął, żeby zabrać go do karetki – kontynuuje swoje wspomnienia kardynał Dziwisz. – Ale karetka była po drugiej stronie Placu. Jeep przejechał błyskawicznie przez Bramę Srebrnych Dzwonów, potem wzdłuż ulicy Fundamentów, okrążając absydę Bazyliki, skierował się tunelem w dół, wjechał na dziedziniec Belwederu i w końcu dotarł do watykańskiej służby zdrowia, gdzie oczekiwał powiadomiony tymczasem doktor Renato Buzzonetti, osobisty lekarz Ojca Świętego. Wyjęli mi Papieża z rąk i położyli na posadzce w korytarzu budynku. Dopiero wtedy zobaczyliśmy ogromną ilość krwi, która wypływała z rany postrzałowej. Buzzonetti zgiął mu nogi w kolanach, pytając, czy może nimi poruszać. Poruszył. Lekarz kazał natychmiast udać się do polikliniki Gemelli. (…) Karetka, która tymczasem dotarła do ambulatorium, odjechała z maksymalną prędkością. Tak zaczął się rozpaczliwy wyścig z czasem ulicą Viale delle Medaglie d’Oro. Alarm nie działał, na drodze tłok, kierowca bez przerwy naciskał na klakson”.

            „Przejechałem trasę od świętego Piotra do kliniki Gemelli – komentuje tę drogę André Frossard – przez nowe dzielnice Rzymu, który nie pozostawi po sobie ruin. Aleje są szerokie, ale zatłoczone; krzyżują się z innymi nie mniej zapchanymi i bez przemyślnej zręczności kierowców włoskich owe skrzyżowania – gdzie trójkolorowe światła sygnalizują trudność, chociaż nie próbują jej rozwiązać – stałyby się cmentarzyskiem samochodów. Przejechałem wzdłuż wylewającego się na chodniki targu, przeciąłem samochodową falę z Via Aurelia jak kajakarz, który ruchami wiosła opiera się wartkiemu prądowi i na zboczu Monte Mario dostrzegłem wreszcie przeszklone ściany kliniki i budynki Katolickiego Fakultetu Medycyny. Na swoim wzgórzu zajmują one tyle miejsca, co Watykan na swoim. Nie rozumiem, w jaki sposób kierowca ambulansu, pozbawiony syreny, mógł osiągnąć tę przystań w osiem minut”.

            „Papież tracił siły – wspomina dalej kardynał Dziwisz – ale nadal był przytomny. Wydawał z siebie ciche, coraz słabsze jęki. I modlił się, słyszałem, jak się modlił, mówiąc: «Jezu, Maryjo, Matko moja». Gdy dotarliśmy do polikliniki, stracił przytomność. To właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że jego życiu rzeczywiście grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Lekarze, którzy przeprowadzili zabieg, wyznali mi później, że operowali go nie wierząc, dosłownie tak mi powiedzieli: nie wierząc, że pacjent miał szansę na przeżycie”.

            W swej ostatniej książce Pamięć i tożsamość Jan Paweł II nawiązał do tych dramatycznych chwil. „Tak, pamiętam tę drogę do szpitala. Zachowałem jeszcze przez pewien czas świadomość. Miałem poczucie, że przeżyję. Cierpiałem, był powód do strachu – ale miałem taką dziwną ufność. Mówiłem do księdza Stanisława, że wybaczam zamachowcom. Co działo się w szpitalu, już nie pamiętam. (…) Byłem już właściwie po drugiej stronie”.

            „Wokół mnie wszyscy byli bladzi – opowiadała dalej André Frossardowi owa nieznana nam z imienia Polka – a wstrząśnięci policjanci watykańscy w alejach robili wrażenie, że mają twarze bez kropli krwi. Jeden, blisko mnie miał kredowo białą twarz pod kruczymi włosami i zastanawiałam się, czy nie zemdleje. Nie, nie mdlał, płakał. Potem były krzyki i płacz. (…) Moi rodacy, w sumie dwieście czy trzysta osób, przywieźli z Polski kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, która w naszym narodzie jest zawsze obecna, kiedy coś ważnego się dzieje. Mieli ze sobą tę kopię (…) i ustawili ją na ziemi, opartą o fotel. Wiatr powiał i przewrócił obraz i wszyscy mogliśmy przeczytać, co było napisane na odwrocie: «Wspieraj, Maryjo, Ojca Świętego». Wtedy Polacy umieścili obraz na fotelu, na miejscu Ojca Świętego i zaraz ludzie się skupili w tym miejscu i zaczęli się modlić. Nikt nic nie wiedział. Nie potrafię powiedzieć, ile czasu upłynęło, zanim przyszedł jakiś ksiądz (był to opiekujący się polskimi pielgrzymami w Rzymie jezuita, o. Kazimierz Przydatek – dop. MJ) i ogłosił, że Ojciec Święty jest tylko ranny i że żaden istotny dla życia organ nie został naruszony. Ale nie powiedział, że Papież był bliski śmierci, bo stracił więcej niż trzy litry krwi, co jest groźne dla życia. Wtedy Polacy, którzy przedtem wstali, by słuchać, uklękli z powrotem razem z biskupami, i cały tłum, coś wspaniałego! Ludzie nie opuszczali Placu aż do wieczora, kiedy nadeszły lepsze wiadomości”.

            Tymi Polakami byli uczestnicy pielgrzymki z Kościana, której przewodniczył miejscowy proboszcz ks. Edward Pospieszny. Wśród darów dla Ojca Świętego przywieźli obraz Matki Bożej Częstochowskiej misternie ułożony ze słomek i ziaren wielkopolskiej ziemi. „Wyzłacany pszenicą, posrebrzany żytem” – lubił mówić ks. Pospieszny, nawiązując do „Prologu” Pana Tadeusza. Tuż po zamachu postawili go na papieskim fotelu. Obok niego umieścili wspaniały bukiet alstromerii, specjalnie wyhodowany w Polsce dla Papieża, przewiązany biało-czerwoną wstęgą. Podano im mikrofon, przez który modlili się aż do około godziny 20.oo. Zaczęli śpiewać:

„Wspieraj, Maryjo, Ojca Świętego,
Bądź Opiekunką i Matką jego,
Bo Tobie zawierzył wszystko,
Więc mu dopomóż, bądź przy nim blisko.
Serce wielkie mu daj, zdolne objąć świat,
By wszyscy zrozumieli, że Chrystus to nasz Brat”.

            Niektórzy uczestnicy tej tak dramatycznie przerwanej audiencji podchodzili do fotela, klękali i całowali obraz Matki Bożej. Pogrążeni w modlitwie kościańscy pielgrzymi nie zdawali sobie sprawy, że na Plac św. Piotra przybyli fotoreporterzy, którzy robili im zdjęcia, a telewizja włoska kręciła o nich film.

            Następnego dnia na łamach nadzwyczajnego numeru „L’Osservatore Romano” pośród wielu materiałów znalazł się artykuł, który nosił znamienny tytuł: Sulla sua sedia la Madonna di Częstochowa – „Na jego fotelu Madonna z Częstochowy”. Obok dużego zdjęcia samego obrazu umieszczono tekst o nich, autorstwa Giuseppe Planelliego. „Jakiś śpiew podnosi się z boku. To ludzie z Polski, pielgrzymi z Kościana, niedaleko Poznania. Mieli świąteczne stroje, klaskali i powiewali biało-czerwonymi chorągiewkami. Potem strzały i wiadomość. Teraz  mają oczy zaczerwienione. Jakaś łza spada z policzka kobiety i zwilża nieskazitelną kryzę białego i niebieskiego stroju. Twarze robotników, twarze rolników, ręce zdolne zgiąć żelazo i wyrwać drzewo, które teraz są skrzyżowane na piersi w oczekiwaniu. (…) Śpiew polskich pielgrzymów staje się bardziej delikatny. To hymn, który mówi o Maryi pod drzewem krzyża i który rozświetla cienie tego rzymskiego wieczoru, z tym samym wzruszeniem i z tym samym osłupieniem jak pewnego piątku w Jerozolimie przed wieloma wiekami”.

            Cztery dni później, 17 maja 1981 roku, tuż przed  południową modlitwą do Matki Bożej cały świat z ogromnym zaskoczeniem, ale i z wielką radością mógł usłyszeć następujące słowa Jana Pawła II, zarejestrowane przez Radio Watykańskie w poliklinice Gemelii: „Umiłowani bracia! Wiem, że w tych dniach, specjalnie w tej godzinie modlitwy Regina coeli jesteście zjednoczeni ze mną. Ze wzruszeniem dziękuję wam za modlitwy i wszystkich was błogosławię. Jestem szczególnie blisko dwóm osobom zranionym wraz ze mną, oraz modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem. Zjednoczony z Chrystusem Kapłanem-Ofiarą składam moje cierpienie w ofierze za Kościół i świat. Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus tuus ego sum”.

            Tę wdzięczność cudem ocalony przed śmiercią Ojciec Święty wyrażał wielokrotnie. Podczas audiencji generalnej w środę 7 października 1981 roku Papież mówił: „Trudno mi o tym nie myśleć bez wzruszenia. Bez głębokiej wdzięczności dla wszystkich. Dla tych, którzy w dniu 13 maja zgromadzili się na modlitwie. Dla tych, którzy na niej trwali przez cały ten czas. Jestem wdzięczny Chrystusowi Panu i Duchowi Świętemu, który poprzez wydarzenie, jakie miało miejsce na Placu św. Piotra, natchnął tyle serc do wspólnej modlitwy”.

            W listopadzie 1983 roku ks. Pospieszny zorganizował drugą pielgrzymkę z Kościana do Rzymu. Podczas audiencji w Sali Klementyńskiej na Watykanie poprosił Ojca Świętego o złożenie podpisu w albumie Viaggio della sofferenza, upamiętniającym przerwaną audiencję w dniu 13 maja 1981 roku. Wyjaśniając swą prośbę,  powiedział: „Bo myśmy tam właśnie byli”. „To wyście tam byli?” – Papież niejako powtórzył słowa ks. Pospiesznego i nieoczekiwanie zatopił się w dość długim milczeniu. „To musieliście się dobrze za mnie modlić” – powiedział po chwili, serdecznie ściskając kościańskiego proboszcza.

            Po jakimś czasie, dokładnie 3 czerwca 1981 roku, Jan Paweł II powrócił do Watykanu. Tam jednak stan jego zdrowia się pogorszył, wróciła wysoka gorączka i pojawiły się ostre bóle. Trzeba było znowu udać się do polikliniki Gemelli. Okazało się, że wszystkiemu był winny groźny wirus. Zastosowano odpowiednią terapię, a jednocześnie dokonano kolejnego zabiegu, który był niejako dokończeniem operacji przeprowadzonej tuż po zamachu. Ojciec Święty sam wybrał datę tego zabiegu – 5 sierpnia, w liturgiczne wspomnienie poświęcenia Bazyliki Santa Maria Maggiore, pierwszej świątyni na Zachodzie wzniesionej ku czci Matce Najświętszej. Zabieg przebiegł pomyślnie, stąd 14 sierpnia Papież mógł powrócić do swoich apartamentów na Watykanie.

            W środę 7 października, niemal dokładnie w 5 miesięcy po zamachu, miała miejsce pierwsza audiencja generalna, która w jakiejś mierze – jak mówił sam Papież – była kontynuacją nie dokończonej audiencji z 13 maja. Do licznie zgromadzonych na Placu św. Piotra pielgrzymów Jan Paweł II mówił wtedy: „Stałem się na nowo dłużnikiem Najświętszej Dziewicy i wszystkich świętych Patronów. Czyż mogę zapomnieć, że wydarzenie na placu św. Piotra miało miejsce w tym dniu (13 maja) i o tej godzinie, kiedy od sześćdziesięciu z górą lat wspomina się w portugalskiej Fatimie pierwsze pojawienie się Matki Chrystusa ubogim wiejskim dzieciom? Wszak we wszystkim, co mnie w tym właśnie dniu spotkało, odczułem ową niezwykłą macierzyńską troskę i opiekę, która okazała się mocniejsza od śmiercionośnej kuli”.

            Nawiązanie do objawień Matki Najświętszej w Fatimie z 1917 roku nie było bynajmniej czymś przypadkowym. Wynikało ono z głębokich przemyśleń Ojca Świętego podczas jego powtórnego pobytu w poliklinice Gemelli. Wtedy właśnie uderzyła go niezwykła zbieżność dat i godzin: dzień 13 maja 1917 roku, w którym po raz pierwszy Matka Boża objawiła się trojgu dzieciom z Fatimy, oraz dzień 13 maja 1981 roku, kiedy dokonano zamachu na jego życie. Poprosił, aby z archiwum Kongregacji Nauki Wiary przyniesiono mu dokument dotyczący tak zwanej „trzeciej tajemnicy fatimskiej”. Po jego odczytaniu nie miał już żadnych wątpliwości. Matka Boża objawiła Łucji to, co miało go spotkać. To właśnie on jest owym biskupem „w białych szatach”, który miał być zabity jako świadek Chrystusa. To, że przeżył, zawdzięcza tylko i wyłącznie nadzwyczajnej interwencji Matki Najświętszej. Dlatego też w pierwszą rocznicę zamachu udał się do Fatimy z dziękczynną pielgrzymką za ocalenie życia. W czwartek 13 maja 1982 roku mówił: „Przybywam zatem tutaj dzisiaj, ponieważ właśnie tego dnia ubiegłego roku na Placu św. Piotra miał miejsce zamach na życie Papieża, w sposób tajemniczy zbiegający się z rocznicą pierwszego objawienia w Fatimie, które miało miejsce 13 maja 1917 roku. Te daty (13.05. 1917 i 13.05.1981 – dop. MJ) spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem rozpoznać w tym specjalne wezwanie, aby tu przybyć. I oto dzisiaj jestem tutaj. Przybyłem, ażeby podziękować Bożej Opatrzności w tym miejscu, które, jak się wydaje, Matka Boża tak szczególnie wybrała”.

            Dwa lata później, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, 25 marca 1984 roku, na Placu św. Piotra, Jan Paweł II ponownie poświęcił świat Sercu Maryi. W ramach szczególnie uroczystego aktu poświęcenia zwracał się do Matki Najświętszej z następującymi słowami: „«Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko!». (…) I dlatego, o Matko ludzi i ludów, (…) w sposób szczególny powierzamy Tobie i poświęcamy tych  ludzi i te ludy, które tego zawierzenia i tego poświęcenia szczególnie potrzebują”. Mówiąc to, miał na sercu przede wszystkim sowiecką Rosję.

            Dopełnieniem tego wydarzenia było przekazanie biskupowi z Fatimy przez Jana Pawła II pocisku, jaki przeszył jego ciało w dniu zamachu 13 maja 1981 roku. Papież  polecił jednocześnie, aby został on złożony w fatimskim sanktuarium jako wotum wdzięczności Matce Bożej za uratowanie mu życia. Później umieszczono go w koronie figury Matki Bożej Fatimskiej.

            Rzeczą prawdziwie przedziwną jest to, jak dalej potoczyła się najnowsza historia świata. Niedługo po akcie oddania świata i Rosji Matce Najświętszej nastąpił zmierzch i coraz bardziej wyraźny upadek Związku Radzieckiego. W 1989 roku doszło do „Jesieni Ludów”. W Europie Środkowo-Wschodniej upadł ateistyczny system komunistyczny, choć powszechnie się wtedy wydawało, że coś takiego byłoby możliwe jedynie na skutek wojny atomowej. Na naszych oczach dokonał się prawdziwy tryumf Serca Niepokalanej.

            Jaki w tym wszystkim był udział Jana Pawła II?

            W 1984 roku, a zatem 13 lat po dramatycznym 13 maja 1981 roku, ukazała się książka Vittoria Messoriego Przekroczyć próg nadziei. Odpowiadając na postawione mu pytania,  Ojciec Święty próbował zarówno w całym swoim papieskim posługiwaniu, jak i konkretnie w wydarzeniu zamachu na swoje życie dopatrzeć się tych znaków, poprzez które Trójjedyny Bóg nieustannie przemawia do współczesnego człowieka. „A cóż powiedzieć o trojgu portugalskich dzieci z Fatimy, które nagle w przeddzień wybuchu rewolucji październikowej, usłyszały, że «Rosja się nawróci», że «na końcu moje Serce zwycięży»…? Tego nie mogły one wymyślić. Nie znały na tyle historii i geografii, a jeszcze mniej orientowały się w ruchach społecznych i w rozwoju ideologii. A jednak to właśnie się stało, co zapowiedziały. Może również na to został wezwany «z dalekiego kraju» ten Papież, może na to był potrzebny zamach na Placu św. Piotra właśnie 13 maja 1981 roku, ażeby to wszystko stało się bardziej przejrzyste i zrozumiałe, ażeby głos Boga mówiącego poprzez dzieje człowieka «w znakach czasu» mógł być łatwiej słyszany i łatwiej zrozumiały? Jest to ten Ojciec, który wciąż działa i ten Syn, który również działa, i ten niewidzialny Duch Święty, który jest Miłością, a jako Miłość jest nieustannym działaniem stwórczym, zbawczym, uświęcającym i ożywiającym”.

            W swej ostatniej książce Pamięć i tożsamość Jan Paweł II pisał też o przeczuciu, jakie głęboko nosił w sercu, iż w swym pełnieniu posługi Piotra jest narzędziem samego Boga: „Ja żyję w przeświadczeniu, że we wszystkim, co mówię i robię w związku z moim powołaniem i posłannictwem, z moją służbą, dzieje się coś, co nie jest wyłącznie moją inicjatywą. Wiem, że to nie tylko ja jestem czynny w tym, co robię jako następca Piotra. Weźmy przykład komunizmu. (…) Do jego upadku z pewnością przyczynił  się wadliwy system ekonomiczny. Odwoływanie się jednak jedynie do czynników ekonomicznych byłoby zbyt wielkim uproszczeniem. Z drugiej strony, byłoby śmieszne, gdybym uważał, że to Papież własnoręcznie obalił komunizm”.

            Na pewno jednak przyczynił się do tego obalenia, kiedy 13 maja 1981 roku na Placu św. Piotra polała się jego krew…

            Dzisiaj dziękujemy Panu Bogu, za tę jego męczeńską krew, za cudowną opiekę Matki Bożej Fatimskiej, która ocaliła życie swego wiernego Sługi, za jego heroiczne świadectwo aż do końca swych dni o Chrystusie, Odkupicielu człowieka, który jest jedynym Panem ludzkich dziejów i historii.

            Święty Janie Pawle II Wielki, módl się za nami!

            Amen.

 

tekst: Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej